fbpx

Kaçkar Dağları – włóczęga po Górach Pontyjskich

Kaçkar Dağları – włóczęga po Górach Pontyjskich

Turcja. Kraj przeważnie kojarzony z pięknymi plażami, ciekawą, starą architekturą, kebabami i wakacjami All inclusive. Ale górołazi spoglądają na tę krainę z zupełnie innej strony. To tu są góry i wulkany cztero i pięciotysięczne, to tu bezkres gór jest tak wielki, że przez kilka dni trekkingu nie spotyka się ani jednego człowieka, to tu są góry kolorowe i podziemne miasta, a na zboczach Araratu (najwyższego szczytu Turcji) znajduje się legendarna Arka Noego. Tak, Turcja jest zdecydowanie tym miejscem, które całym sercem pokochaliśmy.

Góry Pontyjskie

Do Turcji ruszamy z Gruzji razem z dwójką naszych przyjaciół z Polski dostawczym busem, który na miesiąc (oprócz namiotu) stał się naszym domem na kółkach. Mijamy granicę z Turcją przez rzadko uczęszczane przejście graniczne. Naszym pierwszym celem w tym kraju są Góry Pontyjskie znajdujące się w północno-wschodniej części kraju. Obejmują one swoim zasięgiem tereny Wyżyny Anatolijskiej i częściowo Wyżyny Armeńskiej, mają długość około 1000 kilometrów. Decydujemy się na kilkudniowy trekking w okolicach góry Kaçkar Dağı, będącej najwyższym szczytem tego pasma (3931 m n.pm.p.).

Kaçkar Dağları jest najwyższą partią Gór Pontyjskich. Jego nazwa pochodzi od armeńskiego słowa Խաչքար, czyli chaczkar, kamienny krzyż.

Nie ma tu zbyt wielu wyznaczonych szlaków turystycznych, dlatego bazując na gps’ie wyznaczamy mniej więcej trasę, którą chcemy przejść i ruszamy w drogę. Mimo, że rejon Kaçkar Dağı jest jednym z popularniejszych celów wysokogórskich na terenie Turcji, przez kilka dni nie spotykamy ani jednej żywej duszy (przynajmniej ludzkiej). Prawdopodobnie dlatego, że byliśmy tam przed sezonem i w wyższych partiach leżało jeszcze całkiem sporo śniegu.

No to w drogę!

Dojeżdżamy do turystycznej miejscowości Yaylalar, w której kończy się dobra droga asfaltowa. Miejsce przypomina nam troszkę nasze zakopiańskie Krupówki. Kolorowe sklepiki z pamiątkami przeplatają się z klimatycznymi tureckimi kawiarenkami, a turyści korzystają z różnych dostępnych atrakcji. Robimy ostatnie zakupy, zaopatrujemy się w dodatkowy chleb, ciastka i cukierki. Wiemy, że to co mamy w plecakach musi nam wystarczyć na kilka kolejnych dni. Kupuję również ciepłe, wełniane skarpetki nastawiając się na zimne noce.
Z samego rana znajdujemy maleńką restauracyjkę na uboczu, gdzie oprócz gospodarzy jest jedynie kilka namiotów i pasące się bydło. Nie żałując sobie rarytasów, jemy ostatnie przed wyprawą sycące tureckie śniadanie, kosztując praktycznie każdej potrawy ze skromnego menu.

Postanawiamy wyjechać samochodem możliwie najwyżej jak się tylko da. Trzykilometrowa szutrowa droga doprowadza nas do wioski Olgunlar. Między kamienistymi domami znajdujemy małą kawiarenkę i pytamy gospodarza o możliwość pozostawienia samochodu na kilka dni. Godzi się bezproblemowo i zaprasza na turecką herbatkę. Z racji tego, że cała wioska była spowita gęstą mgłą nie spieszy nam się z wyjściem na szlak, dlatego zasiadamy przy herbatce i kupujemy lokalne wypieki. Uwielbiamy takie miejsca, jest w nich coś prawdziwego, ludzie otwarci i sympatyczni, a bariera językowa nie stoi na przeszkodzie, żeby łamanym angielsko-rosyjskim pogawędzić przez chwilkę.

Na szlak ruszamy przed południem. Wciąż nie mamy dokładnie określonej trasy trekkingu, wszystko zależne jest od warunków pogodowych i ilości śniegu na trasie w wyższych partiach. Decydujemy kierować się w stronę szczytu Kaçkar Dağı. Po około godzinnym marszu wychodzimy ponad mgłę i po raz pierwszy naszym oczom ukazują się malownicze granie Gór Pontyjskich, zielone, kwieciste łąki i lodowate górskie potoki. Na szlaku nie ma tabliczek informacyjnych i drogowskazów, ale droga jest w miarę widoczna, początkowo wiedzie wydeptaną ścieżką wzdłuż strumyka.

Dopisują nam wspaniałe humory, jesteśmy sami a dookoła nas jedynie góry. W takich okolicznościach przyrody serce raduje się po stokroć. Nigdzie się nie spiesząc, idziemy spokojnym tempem. Całe wyposażenie, jedzenie, ubrania, namioty niesiemy na plecach. Uwielbiamy takie eskapady. To swego rodzaju powrót do prostoty, natury, do bycia tu i teraz.
Rozglądamy się dookoła siebie wiedząc, że na tych terenach możemy spotkać dzikie zwierzęta. Zatrzymujemy się i patrzymy na odległe polany zastanawiając się, co wielkiego po nich kroczy i nam się przygląda. Na myśl przychodzi nam jedno: niedźwiedź! O zgrozo. Wyciągamy aparaty i na możliwie największym zoomie próbujemy ustalić, co to za zwierzak. Fałszywy alarm, to na szczęście tylko byk.

To droga jest celem

Wczesnym popołudniem widząc nadchodzące chmury i czując pierwsze spadające krople deszczu szybko rozkładamy namioty i wchodzimy do środka. Nie chcąc zmoknąć podporządkowujemy się kaprysom pogody i postanawiamy przeczekać deszcz, który na szczęście chciał tylko nas postraszyć. Niepewna pogoda nie pozwoliła nam na dłuższą wędrówkę pierwszego dnia. Widząc jednak, że się przejaśnia, pakujemy namioty i postanawiamy podejść jeszcze kawałek do niewielkiego wodospadu, który widzimy w oddali. Nie mieliśmy napiętego grafiku, ani konkretnego celu,  po górach mogliśmy wędrować tak długo, na ile wystarczy nam jedzenia.
Znajdujemy płaski teren przy strumyku i rozkładamy nasz obóz. Głodni, ale szczęśliwi bierzemy się za gotowanie. W oddali w dolinie widzimy morze chmur. Ostatnie promienie słońca muskają nasze namioty i zadowolone twarze. Zapada zmrok, a my pogrążamy się w błogi sen.

Kolejny dzień wita nas słoneczną pogodą. Od razu wszystko staje się jeszcze piękniejsze. Owsianka, ciepła kawa i ruszamy wyżej. Pokonujemy kilka rwących potoków i idąc coraz bardziej stromym zboczem pozostawiamy za sobą zielone łąki, teraz teren zamienia w bardziej księżycowy, surowy, kamienisty.
Znajdujemy się pod stromą ścianą Kaçkar Dağı i już wiemy, że bez sprzętu na szczyt nie wyjdziemy. Duża pokrywa śnieżna na zboczu góry wygląda zarazem pięknie, jak i przerażająco. Rozglądamy się po okolicy, studiujemy mapę i wyznaczamy trasę na dziko przez przełęcze. Była to fantastyczna decyzja, czuliśmy się tak, jakbyśmy byli pierwszymi ludźmi eksplorującymi ten teren. Przechodzimy przez dwie przełęcze i docieramy do niewielkiego jeziora, przy którym rozbijamy nasz obóz.

Nie jesteśmy sami na szlaku

Każdy dzień przynosi nam coś nowego, nowe doświadczenie, nowe przygody. Wiedząc już co nieco o tych górach, wiedząc mniej więcej co może nas czekać za kolejnym zakrętem, wyznaczamy sobie cel na kolejny nocleg – jezioro Deniz. Jest to najgłębsze polodowcowe jezioro w Turcji. Żeby do niego dotrzeć musimy przejść przez dwie kolejne przełęcze. Kroczymy więc przed siebie, przeskakując z jednego wielkiego głazu na kolejny, gdy nagle odwraca się do nas Grzesiek, patrzy i krzyczy „NIEDŹWIEDŹ”, wszyscy automatycznie odwracamy się za siebie i widzimy wielką, brązową kulkę zjeżdżającą po śniegu wprost na ścieżkę, którą przed chwilą przeszliśmy. Zaskoczeni nie ruszamy się i patrzymy co miś zrobi. Był zaledwie 20 metrów od nas. Powąchał nasze ślady i ruszył w naszą stronę! Zrobił kilka susów, zauważył nas i bardziej wystraszony niż my zawrócił i w kilka sekund zniknął z naszych oczu. Odetchnęliśmy z ulgą. Muszę jednak przyznać, że cieszyłam się z tego spotkania, zawsze marzyłam zobaczyć w górach niedźwiedzia.

Przechodzimy przez kolejną przełęcz i naszym oczom ukazują się coraz to ładniejsze szczyty gór, kwieciste polany i….stado krów i byków. Spokojnie, w bezpiecznej odległości, wolnym krokiem mijamy bydło, którego baliśmy się chyba bardziej, niż niedźwiedzia. Zwłaszcza, że każdy byczek bacznie nam się przyglądał. Za kolejnym zakrętem w dużej odległości zauważyliśmy rodzinkę kozic górskich.

Po kilku godzinach marszu wychodzimy na przełęcz i w dole widzimy nasz cel – jezioro. Docieramy do niego popołudniową porą i nie patrząc, że dookoła nas na graniach leży jeszcze śnieg, spragnieni odświeżenia naszych ciał wskakujemy do lodowatej wody na kilka sekund. Endorfiny jeszcze bardziej zaczęły szaleć w naszych organizmach. Poniżej nas było morze chmur, powyżej majestatyczne granie, a nasz mały obóz stał przy krystalicznie czystym jeziorze, odbijającym szczyty gór w lustrzanej tafli wody. Piękniejszego miejsca na ostatnią noc w tajemniczych Górach Pontyjskich nie mogliśmy sobie wyobrazić.  

Informacje praktyczne:

Dojazd: z Polski można przylecieć np. do miejscowości Trabzon. Odległość z Trabzone do Yaylalar wynosi 290 km, przejazd samochodem zajmuje około 6 godzin.

Noclegi: w Yaylalar są dostępne hostele. My jednak pozostaliśmy wierni namiotowi, spaliśmy na obrzeżach wioski.

Wiza: od marca 2020 roku Polacy udający się do Turcji na mniej niż 90 dni nie potrzebują wizy.

 

2 komentarze

  1. Artur pisze:

    Cześć

    Bardzo fajny wyprawa. Chciałbym podpytać w jakim okresie byliście w Górach Pontyjskich

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *